Pandemia koronawirusa naocznie udowodniła, że sprawna, dobrze zarządzana i finansowana opieka medyczna jest jednym z filarów rozwiniętego państwa. Poniedziałkowa debata udowodniła nam, że polscy politycy nie zinternalizowali tej lekcji, oferując rozwiązania korzystne w krótkim rozrachunku, a szkodliwe w dalszej perspektywie.
Trudno pisać o tym, jak powinna wyglądać dobra ochrona zdrowia. To niewdzięczna gałąź państwa, bo nie da się przyjąć łatwych wskaźników wobec niej. Przedstawiciele liberalnego spektrum będą chcieli, by to wolny rynek decydował, który dostawca jest najlepszy, co bardziej naiwni wierzą zresztą, że pakiet w prywatnej sieci medycznej to rozwiązanie lepsze od “niewydolnej” i “niewydajnej” publicznej służby zdrowia, która tylko przepala publiczne pieniądze.
Z kolei skrzydło lewicowo-socjalistyczne wskazuje, że prywatny pakiet rzeczywiście pomaga, kiedy trzeba zrobić rentgen lub badanie krwi. Jednak gdy tylko pojawią się beznadziejne, kosztochłonne przypadki, jak nowotwór czy stwardnienie rozsiane, prywatne podmioty umywają ręce, bo nie opłaca im się leczyć beznadziejnych przypadków. To nie tyczy się rzecz jasna milionerów, ale nie interesuje mnie perspektywa Kulczyków tego świata. Chociaż jeden z nich wykruszył się i skrytykował bezkrytyczny stosunek do prywatnej opieki zdrowotnej.
NFZ jest często krytykowany albo traktowany jak obiekt żartów. Kto nie widział memów o kolejkach do lekarza czy braku miejsc do specjalisty. Pytanie tylko, czy sami nie skręciliśmy na siebie bicza? Polacy uwierzyli w cudowne właściwości wolnego rynku za bardzo, w efekcie próba przedstawienia publicznej służby zdrowia w pozytywnym świetle często kończy się uśmiechem politowania lub pukaniem się w głowę. Jednak niemal wszystkie kraje Zachodu, do którego aspirujemy, mają publiczną ochronę zdrowia. Tańszą, droższą, ale jednak publiczną.
Na kim się nie wzorować?
Początkowo chciałem przedstawić kilka pozytywnych przykładów działającej służby zdrowia, postanowiłem jednak skupić się na miejscu, które może posłużyć za przykład tego, czego nie robić. Mowa oczywiście o USA. To w sumie paradoksalne, bo Stany Zjednoczone mogą pochwalić się wysokimi miejscami w rankingach jakości służby zdrowia. Problem w tym, że jest ona horrendalnie droga, a w kraju nie funkcjonuje powszechna opieka zdrowotna. Poza Medicare dla seniorów i Medicaid dla osób z dochodami niskimi na tyle, że nie stać ich na ubezpieczenie zdrowotne, Amerykanie muszą radzić sobie sami. Jak im to wychodzi?
Niespecjalnie korzystnie. Jednym z głównych powodów indywidualnych bankructw w Stanach są… rachunki za opiekę medyczną. Nawet za poród trzeba zapłacić, nie ma tam nic za darmo, więc pójście do lekarza dla ludzi wiąże się z wydatkami znacznie ponad ich kieszeń. Pakiety od firm ubezpieczeniowych rzadko kiedy pokrywają całość leczenia, nie mówiąc już o sytuacji, gdy ktoś zachoruje na cięższą przypadłość, wtedy bankructwo jest pewne.
Regularnie w mediach pojawiały się historie ludzi, którzy zamiast dzwonić po karetkę, zamawiali Ubera. Dlaczego? Bo ambulans to koszt kilku tysięcy dolarów, a jazda z kierowcą to zaledwie ułamek tego. Problemem jest również insulina. W krajach Europy istnieje tzw. price cap, czyli maksymalna cena, jaką możesz zapłacić za ten lek. W USA dopiero administracja Bidena wprowadziła price cap, a wcześniej to rynek regulował ceny insuliny.
Efekt? Ludzie umierali, bo musieli brać co drugą dawkę insuliny, gdyż nie stać ich było na to, by korzystać z leku codziennie. Ewentualnie są zmuszeni do zakładania zrzutek, by przeżyć — ten trend zresztą już pojawia się w Polsce, co powinno stanowić potężne ostrzeżenie dla nas wszystkich. Ciągle mówimy o jednym z najbogatszych krajów na świecie.
Nie tylko antybiotyki
W krajach Europy powszechny jest system hybrydowy, gdzie oprócz składki zdrowotnej wykupuje się również prywatne ubezpieczenie. W Holandii, gdzie obecnie mieszkam, obowiązkowe jest ubezpieczenie tego typu, jeśli pracujesz. Masz za to szybki dostęp do lekarzy, leki na receptę są bezpłatne, a same szpitale są dobrze wyposażone, czyste i zadbane. Wiem o tym dobrze, bo złamałem nogę i korzystałem z holenderskiej służby zdrowia. Jest drogo, ale opieka jest naprawdę profesjonalna. Dla turystów jest z kolei karta EKUZ, zbawienna w sytuacjach nagłych, bo odciążająca nas od horrendalnych kosztów wypadku za granicą.
Inna sprawa, że lekarze nie szafują lekami. Popularnym żartem jest przepisywanie paracetamolu na wszystko — od bólu głowy po półpasiec. To różni Polskę od reszty Unii, bo w naszym kraju dość łatwo można dostać antybiotyki, z kolei w pozostałych państwach jest traktowany jak ostateczność. Medycyna ma bowiem bardziej holistyczne podejście do zdrowia i służby medyczne promują ruch, aktywność fizyczną i zdrową dietę. Zamiast polegać na lekach przeciwbólowych, lepiej postawić na zdrowe nawyki, o ile są one rzecz jasna możliwe.
Dobra służba zdrowia to taka, która odpowiada na potrzeby jak największej liczby ludzi. Co z tego, że zamożni mają dostęp do najlepszej jakości usług, jeśli reszta społeczeństwa musi liczyć się z tym, że choćby chwilowa niezdolność do pracy oznacza dla nich być albo nie być?
Nie jestem w stanie sformułować konkretnego planu, jak krok po kroku uzdrowić ten obszar działania polskiej polityki. Wiadomo jednak, że bez zwiększonych wydatków, lepszych warunków pracy lekarzy i inwestycji w szpitale i placówki w Polsce powiatowej, gdzie o specjalistę najtrudniej, możemy zrealizować scenariusz amerykański. A ten byłby katastrofą dla większości z nas.
Tekst: Grzegorz Burtan
Zdjęcie: SJ Objio/Unsplash