top of page

O polityce lepiej nie rozmawiać? Zapomnijmy o tym haśle, tym bardziej przed wyborami

Nie tak dawno rozmawiałam z około 35-letnią kobietą z niewielkiej miejscowości na południu Polski. Temat dyskusji bardzo na czasie – zbliżające się wybory. Bez zawahania przyznała, że zagłosuje na Konfederację. Dlaczego? Jej mąż jest przedsiębiorcą, więc – jak się dowiedziałam – przemawia do nich gospodarcza strategia tego ugrupowania.



– Nie, żebym zagłębiała się w szczegóły – stwierdziła moja rozmówczyni i szybko dodała: – Ale mój mąż wie więcej.


A ponieważ byłyśmy w miejscu, w którym Prawo i Sprawiedliwość zwykle zdobywa spore poparcie, zapytałam, dlaczego nie partia, którą popierają jej sąsiedzi. Odparła, że nie podoba jej się, jak traktują kobiety… Czy była świadoma, że w kwestii praw kobiet i ich sytuacji Konfederacja – ujmując to dyplomatycznie – ma więcej za uszami niż ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego? Niekoniecznie. A przecież wystarczyło porozmawiać.


Widziałam też, jak na twarzach ludzi życzliwych, uprzejmych, nagle pojawiała się nienawiść. Nagle, czyli wtedy, gdy ktoś wspomniał przy nich nazwisko tego czy owego polityka. I widziałam też zdziwienie, kiedy słyszeli, że ich rozmówca – ten, którego przed chwilą ściskali za rękę – ma problemy, że nie żyje się mu najlepiej. Zdziwienie, bo okazało się, że po tej drugiej stronie też są normalni, fajni ludzie, a nie rozwrzeszczani degeneraci. Coś drgnęło. Otworzyła się jakaś szuflada.


Czy bez rozmowy, nawet krótkiej, ale życzliwej wymiany zdań, wiedzieliby o tym? Dlaczego nikt im o tym nie powiedział? Dlaczego słyszeli i słyszały tylko jedną narrację (zgodną z własnymi poglądami i opiniami)? Bo rozmawiamy tylko ze „swoimi”. Bo tak wygodniej. Bo jesteśmy podzieleni. Bo narracja polityczna kazała nam opowiedzieć się po którejś ze stron, radykalizować się i zaciekle bronić “swoich”.


Żyjemy w bańkach i najchętniej toczymy dyskusje z ludźmi z naszych baniek. Taka rozmowa jakoś mniej uwiera, nie jest aż tak niewygodna. Może i nie jest, ale też zmniejsza perspektywę. Nieświadomie nasuwamy klapki na oczy. A te sprawiają, że możemy nie zauważyć, nie wiedzieć o tym, czego potrzeba innym, czego im brakuje, tego, co dobre, ale też tego, co ponure.


Rozmawiać warto, ale trzeba też – przepraszam za moralizatorski ton, choć nie takie jest założenie – już na starcie przyjąć, że tu nie ma lepszych i gorszych, że ja jestem mądra, a „przeciwnik” głupi, ograniczony, bo myśli inaczej.


Zwykło się mówić, że o polityce lepiej nie rozmawiać, bo może się to źle skończyć. „Źle” oznacza: kłótnie, obrażanie się, wyzwiska, trzaskanie drzwiami, niedzielne obiady w coraz mniejszym gronie i ciche dni, a nawet miesiące. Oczywiście scenariusz nie zawsze musi być aż tak nieszczęśliwy. Poza tym są też ludzie, którzy wolą nie strzępić języka, ale swoje i tak wiedzą, więc „niech mu będzie”.


Dyskusja na poziomie – kiedy i słuchamy, i mówimy, pozwalając drugiej stronie i słuchać, i mówić – też się zdarza. Ale niestety tylko zdarza. Dlaczego? Bo zwykle wiemy lepiej i… być może po prostu rozmawiać nie umiemy.


Tyle tylko, że konsekwencją braku rozmowy o polityce może być scenariusz, którego zakończenie albo raczej kolejny rozdział nie przypadnie nam do gustu. Problem w tym, że tak naprawdę nie o gusta tutaj chodzi, a o nasze życie i wpływ na nie. Dlatego, choć brzmi to, jak utarty slogan, naprawdę warto rozmawiać. Przed wyborami zwłaszcza, bo ta decyzja ma znaczenie.


Rozmowa to inna perspektywa, inne spostrzeżenie, inne doświadczenia. Czegoś możemy nie wiedzieć, czegoś nie przeczytać albo nie usłyszeć. Możemy też konsumować treści jedynie z jednego źródła, co w znaczący sposób jest w stanie konstruować nasze poglądy i podgrzewać emocje.


Z danych opublikowanych na blogu ciekaweliczby.pl, który prowadzi ekonomistka Alicja Defratyka, wynika, że w 2022 roku 31 proc. gospodarstw domowych w Polsce miało dostęp jedynie do telewizji naziemnej. A to w praktyce oznacza, że „głównym kanałem informacyjnym jest TVP Info, a brak jest np. TVN24 czy Polsat News”.


A na tym części tzw. klasy politycznej zależy najbardziej. Na tym bazują populiści. Nie tak łatwo świadomie unikać ich manipulacji, jeśli ograniczamy źródła pozyskiwania informacji. To wiedza pozwala nam filtrować treści.


Niestety, kuleje nie tylko nasza wiedza ekonomiczna, co jest wynikiem braku odpowiedniej edukacji, ale i wiedza polityczna. A co za tym idzie – w dużej mierze to właśnie media kształtują nasze poglądy. Ale tak jak mamy dostęp do pilota, tak samo nikt nie wyłączył nam internetu, gdzie możemy wejść i samemu przeczytać, co dana partia proponuje i co reprezentuje. Nikt nie zabronił nam dyskutować. Pytać.


Kiedy w 2018 roku pracownia Kantar Public zapytała Polki i Polaków, jakie znają partie polityczne, oczywiście najczęstszymi odpowiedziami były PO i PiS. Kilka partii w odpowiedziach nie pojawiło się wcale, ale 12 proc. respondentów przyznało, że nie zna ani jednej partii politycznej.


Kantar Public: "Wiadomo, że znajomość nazwy partii nie oznacza chęci oddania na nią głosu, ale jeśli Polacy nie będą mieli świadomości istnienia różnych partii, a co za tym idzie ich politycznych propozycji, to jest prawdopodobne, że nie znajdą swoich reprezentantów i nie staną się aktywnymi wyborcami”.


Nie zagłosują wcale albo zagłosują na kogoś, na kogo głosuje mama, tata, ciocia, dziadek albo kolega. Każdy może głosować, na kogo chce. To oczywiste. I nie w tym rzecz, by zmuszać kogoś do zmiany decyzji, ale niech będzie to świadoma decyzja.


Kiedy mój znajomy kupował telewizor, sprawdzał, co o jakiej marce piszą na forach, porównywał parametry różnych modeli. Poświęcił mnóstwo czasu, by nie kupić kota w worku i się nie rozczarować. Tymczasem kto przed pójściem do lokalu wyborczego czyta programy partii politycznych? Kto wie, kim dokładnie są i co robili kandydaci? I teraz ważne pytanie (retoryczne!): Czy to jest mniej ważne i ma mniejszy wpływ na codzienność niż nowy telewizor?


Nie oszukujmy się, czasami dopiero w lokalu wyborczym pierwszy raz na oczy widzimy nazwisko konkretnego kandydata i nic o nim nie wiemy. Równie dobrze można wtedy posłużyć się wyliczanką. Na kogo wypadnie, przy tym stawiam krzyżyk.


Bardzo duża grupa osób, o czym świadczy frekwencja wyborcza w Polsce, sądzi, że polityka ich nie dotyczy, a ich głos niczego nie zmieni. W 2019 roku blisko 62 proc. osób, które mogły głosować, znalazła drogę do lokalu wyborczego. To w przypadku wyborów parlamentarnych, bo jeśli chodzi o wybory do Parlamentu Europejskiego, takich osób było mniej niż połowa. Większość europejskich społeczeństw wykazała większe zainteresowanie od nas. My – Polki i Polacy – zamykaliśmy stawkę w tej konkurencji.


Jesteśmy wolni, możemy głosować, a pozwalamy innym decydować za nas (to o tych, którzy w ogóle nie głosują). Może też inni niech decydują, z jaką fryzurą wyjdziemy od fryzjera albo co będziemy jeść na śniadanie, obiad i kolację?


Jeśli dzięki rozmowie, chociaż jedna na 3 osoby zmieniłaby zdanie i jednak zdecydowała się zagłosować, można by mówić o sukcesie.


Owszem, rozmowy o polityce zwłaszcza w ostatnich latach to często stąpanie po kruchym lodzie społecznych relacji. Gdy jednak zrozumiemy, że wszyscy gramy do jednej bramki, może będzie nam łatwiej otworzyć się na opinię innych i dzielić swoją. Z szacunkiem. Świadomość polityczna jest częścią świadomości społecznej. Jest lepsza niż bierność i ignorancja.


I jeszcze jedno – lepiej nie brać przykładu z polityków, bo oni, co obserwujemy codziennie, rozmawiać nie potrafią. Wiemy, że ryba psuje się od głowy, ale i tak idąc za przykładem „z góry”, zwalczamy się wzajemnie, powtarzając partyjne frazesy.


Warto rozmawiać. Warto mieć otwartą głowę.


Autorka: Aneta Olender

Comments


DO:ŁĄCZ DO NEWSLETTERA!

bottom of page