top of page

Mieszkam poza Polską, ale dalej jestem jej obywatelem. Dlatego głosuję

Nieco ponad rok temu razem z żoną wyprowadziliśmy się z Polski do Holandii. Kiedy zostaje się ekspatem, można przyjąć dwie postawy: całkowicie odciąć się od “tenkraju”, bądź być na bieżąco z wszelkiego rodzaju wydarzeniami. Ponieważ chcę być świadomym obywatelem, choćby na obczyźnie, to śledzę prasowe doniesienia, dyskusje, rozmawiam też z rodziną i przyjaciółmi, jak się w tej Polsce żyje.



Żyje się rzecz jasna różnie – jakby było dobrze, to nie zdecydowalibyśmy się na wyprowadzkę. Oczywiście zachód Europy nie jest krainą mlekiem i miodem płynącą, każdy kraj starej Unii ma swoje problemy. Dostępność mieszkań, imigracja, zmiany klimatyczne – wyzwań jest sporo.


W Polsce tymczasem dalej debatuje się o tym, na ile osoby LGBT są ludźmi i ile władzy nad własnym ciałem posiadają osoby z macicami. Niestety, ale dyskurs w Polsce jest mocno zapóźniony. Zamiast zajmowania się tematami przyszłości, jak zmiany klimatyczne i związana z nią migracja, mieszkalnictwo, czy nierówności społeczne, dalej skupiamy się na tym, czego konserwatyści nie lubią w zastanej rzeczywistości.


O związkach państwa i kościoła pisałem już w innym tekście, mogę tylko dodać, że brak symboli religijnych na każdym kroku jest niesamowicie odświeżającym doświadczeniem. Tak samo, jak to, że zdanie biskupów, księży czy episkopatu nie jest tematem na jedynkę w zachodnich portalach, a uczucia religijne ludzie jednak zachowują dla siebie.


Oczywiście zaraz można straszyć zdjęciami płonącego Paryża czy kobiet w hidżabach, bądźmy jednak szczerzy: prawica, polska i światowa, zawsze wybierze niesprawiedliwość nad nieporządek. Nie trzeba popierać zamieszek, ale warto znać jakikolwiek kontekst, by nie zostać zmanipulowanym.


Jednak najważniejszą rzeczą, jaką może zrobić ekspat, jest nauka. Ta z kolei może przerodzić się w niezgodę na to, że w Polsce jest, jak jest. Przeszczepianie na nasz grunt pewnych rozwiązań z Zachodu jest oczywiście wskazane, dość wspomnieć system kaucyjny czy bolesne i powolne, ale nieubłagane, przekształcanie miejskiej infrastruktury na taką, która bardziej sprzyja rowerom, komunikacji miejskiej i korzystania z życia w mieście zamiast wszechobecnych parkingów.


Nie chodzi tu jednak o wchodzenie w rolę wujka z Ameryki i traktowanie swojej dawnej ojczyzny jak zapadłej dziury, gdzie mieszkają same półgłówki, którym machanie przed twarzą dolarami lub euro ma imponować. Przeciwnie, nie chodzi o leczenie kompleksów i protekcjonalne podejście, tylko o prawdziwie obywatelską postawę. Ta zakłada dyskusję i przedstawianie rozwiązań, które są korzystne dla ogółu społeczeństwa.


W Holandii niemal wszędzie dostaniesz się rowerem, normalnym jest podwożenie dzieci do szkoły w rowerach cargo. Zamiast zmasowanego ataku SUV-ów, ćwiczenie dla rodziny. Tak samo przepustowość nie jest fetyszem władz – miasta mają być przyjemne do życia. Tak, to brzmi jak karkołomny pomysł, ale kropla drąży skałę.

Lepsza jakość życia jest do osiągnięcia. Warunek jest jeden – trzeba aktywnie uczestniczyć w życiu publicznym, nawet będąc za granicą. Można spotykać się z Polonią, śledzić wiadomości, angażować się w działalność NGO-sów. Dalej jest się Polakiem, ma się prawa wyborcze, z których można korzystać. Nie wiadomo też, czy nie będzie trzeba wrócić z emigracji, życie w końcu różnie się układa.


MSZ ociąga się z ogłoszeniem komisji wyborczych za granicą, co tylko podsyca tezę, że PiS chce utrudnić ekspatom głosowanie. Znając polityków tej partii, nie byli zachwyceni wynikiem z 2019 r., kiedy KO rozjechało PiS, pomimo mocnej bazy tej drugiej partii wśród amerykańskiej Polonii. Partie polityczne rzadko kiedy grają czysto, także taka miękka ingerencja w powszechne prawo do głosowania nie powinna dziwić.


Powinna za to mobilizować. Nawet jeżeli nie do głosowania, to do uczestniczenia w debacie o tym, jaka Polska jest i mogłaby być w przyszłości. Można też głosować na takich kandydatów, o których wiemy, że reprezentują nasze interesy. Można też oddolnie się organizować, tworzyć własne inicjatywy lub dołączać do już istniejących – w Polsce lub za granicą. Można, jak wspomniałem na początku, odciąć się od Polski i skupić się na nowej ojczyźnie. Nowy początek to też forma sprzeciwu.


Zagłosuję w tegorocznych wyborach. Nie wierzę, że są one najważniejsze w moim życiu, obawiam się raczej politycznego pata i przedterminowych wyborów. Wierzę jednak, że warto interesować się tym, co każda partia oferuje, zwłaszcza pod sloganami, uśmiechami i całym tym lukrem. Może akurat do parlamentu trafią ludzie, których wrażliwość nakierowana jest na przyszłość, a nie na przeszłość? Oby tak było.


Autor: Grzegorz Burtan

DO:ŁĄCZ DO NEWSLETTERA!

bottom of page