top of page

Jakub Pawlak: “Nas, młodych nauczycieli, po prostu nie stać na ten zawód”

W naszych polskich realiach jest coś się takiego, że młodymi kieruje bardziej misja i pasja do tego zawodu, niż kariera jako taka. Młodzi są często antysystemowcami, którzy mają wiarę i nadzieję na zmianę. Jednak często od tych starszych kolegów słyszymy, że nam się to nie uda – mówi Jakub Pawlak, nauczyciel w liceum.


Żaneta Gotowalska-Wróblewska: Czy da się przezwyciężać na co dzień trudy funkcjonowania w środowisku polskiej edukacji? Jakub Pawlak, nauczyciel w klasach licealnych: Bardzo filozoficzne pytanie na samym początku. Odpowiem więc tak: jak się chce, to można. Wszystko jest kwestią przyzwyczajenia. Najczęściej jednak nas, młodych nauczycieli, po prostu nie stać na ten zawód. Nie ukrywajmy – zarobki nauczycieli są po prostu żałosne. Pensja nie pozwala na utrzymanie się w wielkim mieście ani na swobodne życie.


Mówi się, że na pracę w szkole najczęściej decydują się żony bogatych mężów. I coś w tym jest. Wyobraźmy sobie bowiem, że mamy do utrzymania rodzinę za trzy tysiące złotych netto (zaokrąglam). Jest to nierealne. A na przykład samotne matki? Ten zawód kompletnie nie jest dla nich. Tracimy przez to bardzo dużo młodych nauczycieli z pasją.

Mimo wszystko pan i inni młodzi nauczyciele cały czas funkcjonują w tym zawodzie. Co sprawia, że mimo takich trudnych warunków chce się taki zawód wykonywać?

Wydaje mi się, że w naszych polskich realiach jest coś się takiego, że młodymi kieruje bardziej misja i pasja do tego zawodu, niż kariera jako taka. Młodzi są często antysystemowcami, którzy mają wiarę i nadzieję na zmianę. Jednak często od tych starszych kolegów słyszymy, że nam się to nie uda. Słyszymy, że na świecie i tak nic się nie zmieni, nieważne, kto będzie rządził tym krajem. Mówią nam, że nasza grupa społeczna jest trochę nieakceptowana, nieszanowana. Mam 30 lat, od siedmiu lat jestem nauczycielem i mam cichą nadzieję, że to się jednak zmieni.

Długi staż pracy w tak młodym wieku.

Bardzo szybko zacząłem. Rzuciłem studia magisterskie i miałem wybór – mogłem pracować albo w McDonaldzie, albo w szkole. I tu, i tu za tę samą stawkę. Wybrałem jednak szkołę. Po latach uważa pan, że to była dobra decyzja?

Uważam, że tak. Jestem nauczycielem matematyki i to jest bardzo specyficzny przedmiot.

Dlaczego?

Bo oprócz normalnych lekcji w szkole, my – nauczyciele matematyki, możemy zarabiać również na korepetycjach. Wielu młodych ludzi dziś sięga po takie dodatkowe zajęcia. A my – gdyby nie ta de facto druga praca – nie przetrwalibyśmy w tych czasach. Jakie problemy szkoły są najgorętsze na co dzień?

Przede wszystkim dofinansowanie szkół i samorządów. Prowadzi to nas do partii rządzącej, która nie skupia się na tym, by szkoły były dobrze finansowane. Bardzo często jesteśmy zmuszeni do działania na starym sprzęcie. Do tego dołożyłbym często brak możliwości, by niektóre przedmioty, jak np. biologia, odbywały się w szkołach w grupach. Klasy są liczne i taki podział działa na korzyść ucznia. W mojej szkole, w której obecnie uczę, mieliśmy możliwość, by pewne przedmioty były tak nauczane, żeby grupy liczyły mniejszą liczbę osób. Niestety samorządy nie mają tyle pieniędzy, żeby sobie na to pozwolić i musimy rezygnować z fajnych pomysłów. Problemem jest też brak nauczycieli konkretnych przedmiotów.

Ależ oczywiście. Występują one co roku. Nawet nie we wrześniu, a później. Zdarzają się takie dramatyczne wręcz sytuacje, gdzie nauczyciel odchodzi w listopadzie, grudniu. Ja tak trafiłem do mojej szkoły – zobaczyłem, że jest w niej wakat. Tak naprawdę uratowałem funkcjonowanie placówki, bo w innym przypadku uczniowie przez kilka miesięcy nie mieliby nauczyciela matematyki.

Realia są takie, że ciężko jest w takim trybie dać zastępstwa. Plany były już skonstruowane, nie było nikogo, kto mógłby prowadzić takie lekcje. W takiej sytuacji uczniowie tracą te cenne lekcje matematyki, bo przy tej podstawie programowej każda lekcja jest na wagę złota.

W wielu szkołach jest tak, że nauczyciel się zmienia co roku, bo ludzie odchodzą z zawodu. Rzadko zdarza się, by jeden nauczyciel doprowadził klasę do matury od pierwszej klasy. Przy takich zmianach nie da się sprawnie prowadzić przedmiotu, do tego zdarzają się nauczyciele lepsi, gorsi. I wszystko znów ze stratą dla ucznia.

I tak jest od lat. Kiedy kilkanaście lat temu kończyłam liceum, też miałam na koncie kilku nauczycieli historii.

Dokładnie, nic się nie zmienia. W mojej ocenie najważniejsze są relacje między nauczycielem a uczniem. Jeżeli tych relacji nie ma, to dzieciaki nic z lekcji nie wyciągną. No bo jak ma to działać, kiedy do pracy przyjdzie super nauczyciel, a na kolejny rok zmieni się na takiego, który pracuje za karę w szkole i nie ma tej iskry w przekazywaniu wiedzy? Nic dobrego z tego nie wyjdzie.

Uczniowie też padają ofiarami systemu edukacji, który np. nie daje im dostępu do psychologów szkolnych.

Tak, takie problemy też się zdarzają. Jednak mam to szczęście pracować w liceum, które jest najlepszą szkołą, w jakiej do tej pory pracowałem – mamy i psychologów, i pedagogów. Ale wiem, że nie w każdej szkole tak jest. Gdyby dostał pan ode mnie czarodziejską różdżkę, która zmieniłaby sytuację w polskiej szkole, co by pan zmienił?

Na pewno odsunięcie ministra Czarka byłoby dla mnie priorytetem. W drugiej kolejności zająłbym się maturą. Usunąłbym ją – do zaliczenia liceum wystarczyłoby absolutorium, a kluczowe byłyby egzaminy na studia. Skupiłbym się na tym, by uczniowie dostawali pakiet narzędzi, by mogli sprawnie funkcjonować w świecie, w społeczeństwie. Żeby mogli wybrać drogę, która im najbardziej odpowiada i do obrania tej drogi byli jak najlepiej przygotowani.


Rozmawiała Żaneta Gotowalska-Wróblewska

DO:ŁĄCZ DO NEWSLETTERA!

bottom of page