Codziennie stykają się z ludzkimi dramatami, władza utrudnia im działania, próbuje zniechęcić do niesienia pomocy, są ciągane po sądach. Mimo tego się nie poddają i działają tam, gdzie niewydolny lub zwyczajnie niechętny system nie daje rady, a tych obszarów nie brakuje. O łamaniu praw człowieka, mądrym i dojrzałym aktywizmie i kolejnych wyzwaniach mówi Anna Styrańczak z Węgorzewa. Aktywistka i członkini Zarządu Fundacji Ogólnopolski Strajk Kobiet.
Aneta Olender: Nasze państwo nie umie dbać o obywateli i obywatelki – czy po prostu nie chce?
Anna Styrańczak: Moim zdaniem nie chce, ponieważ wszelkie zasoby do tego ma. Mamy demokrację, którą wywalczyliśmy z heroizmem, z trudem i poświęceniem. Mamy podstawę do tego, by tworzyć prawo, które szanuje obywatelki i obywateli, szanuje ich prawa, umowy międzynarodowe, Konwencję Praw Człowieka.
Mamy wszelkie warunki do tego, żeby być nowoczesnym, opiekuńczym, troskliwym, ważnym europejskim krajem, który szanuje wolę jego mieszkanek i mieszkańców. Natomiast zmiany wprowadzane przez kolejne ekipy rządzące dekonstruują państwo prawa, państwo demokratyczne.
To, co dzieje się w tej chwili – drastyczne łamanie prawa człowieka – jest efektem rządów szczególnie tej ostatniej, pisowskiej, ultraprawicowej grupy. Te działania mają na celu utrzymanie się u steru grupki osób żądnych władzy, wpływów i pieniędzy oraz całkowite podporządkowanie sobie nas, obywatelek i obywateli, w tym – całkowite kontrolowanie kobiet.
Mam wrażenie, że w ostatnich latach – co widać zwłaszcza teraz, przed wyborami – normalizuje się rzeczy, zachowania, które mimo wszystko jeszcze jakiś czas temu wydawały się niewyobrażalne. Znowu poluje się na czarownice.
Również jestem zdumiona. Bardzo często, właściwie każdego dnia, budzę się z przerażeniem, że stykamy się z czymś, o czym myślałyśmy, myśleliśmy, że minęło. Zdawałoby się, że pokonaliśmy totalitaryzm i faszyzm. A jednak. Te straszliwości i te – nazwijmy je po imieniu – zbrodnie dzieją się tu i teraz. Szczucie – do granic wytrzymałości – przeciw osobom LGBT+, skazywanie na ubóstwo rodzin osób z niepełnosprawnościami, ludobójstwo na granicy polsko-białoruskiej, kobietobójstwo na porodówkach.
W 2018 roku Prezydium Konferencji Episkopatu Polski wystosowało apel o to, by przyjąć projekt ortodoksyjnej ustawy, która miałaby wprowadzić całkowity zakaz aborcji. To ci sami zwierzchnicy tego samego Episkopatu, który w marcu 2019 roku, w odpowiedzi na raport Fundacji „Nie lękajcie się” napluł ofiarom gwałtów w twarz, mówiąc o „miłosierdziu wobec sprawców”.
Czy wiesz, że jedna z osób, która doświadczyła takiej zbrodni, w 2019 roku wyszła z nami w Łomży na demonstrację „Hańba biskupia” pod kurią? To Tomasz Rudnik. To była wielka rzecz z jego strony – stanąć przed kamerami, opowiedzieć o sobie. Dla nas to było jedno z najbardziej dojmujących spotkań protestowych.
Ostatnie wytyczne Episkopatu do głosowania w wyborach wyglądają jak okólnik z ukazem do owieczek. Nie mam wątpliwości, że Kościół pobiera „haracz” od państwa w ramach interesów, które ubija z kliką rządzącą. Nie mam wątpliwości co do tego, że to ścisły kościelno-polityczny układ. To jest handel polityczny.
Dlatego świeckie państwo to jeden z postulatów Strajku Kobiet. I dlatego tak się cieszę, że w moim okręgu w tych wyborach startuje Bożena Przyłuska, mocna strajkowiczka, twórczyni kolektywu „Same Plusy”, prezeska Kongresu Świeckości, inicjatorka i koordynatorka doskonałych akcji na rzecz świeckiego państwa. Ma mój głos.
Chyba nie łatwo być tak świadomym i tak aktywnym? Mam na myśli i zdrowie psychiczne, i fizyczne. Jaką cenę trzeba płacić za aktywizm?
Aktywizm jest dla osób silnych. To prawda. Ale po pierwsze, „silna” to pojęcie względne i szerokie, a po drugie, żaden człowiek nie jest ze stali. Dlatego dojrzały, prawdziwy aktywizm poznać można po świadomości własnych możliwości, po uważności, jaką mamy na siebie nawzajem, po szacunku do osób, które mają różny poziom wrażliwości. A są między nami osoby bardzo wrażliwe, które szybko wpadają w pułapkę niekontrolowania granic empatii.
Ty też w nią wpadłaś?
Tak. Też przeżyłam takie chwile, choć mam bardzo wysoki próg bólu mentalnego. Być może to kwestia tego, z czym się musiałam zmagać od dzieciństwa. Pochodzę z rodziny, która jest mniejszością narodowościową, z rodziny ukraińskiej, co od małego zahartowało mnie w tym, żeby godnie i odważnie nieść inność. Jestem mamą samodzielnie wychowującą dwoje, teraz już dorosłych, dzieci. To hartuje. Jednak mimo tej mojej wewnętrznej mocy, przeżyłam chwile, kiedy musiałam się zatrzymać, trochę zawinąć we własny kokon i odbudować wewnętrznie, bo ogrom bólu, z którym się zetknęłam, wlewał się do mojego wnętrza.
Nie zapomnę chwili, kiedy pierwszy raz pojechałam do biura Ogólnopolskiego Strajku Kobiet w Warszawie. To było tuż po wybuchu wojny w Ukrainie. W naszej siedzibie pojawiły się pierwsze osoby i rodziny uchodźcze, które potrzebowały pomocy. Kiedy zobaczyłam tę rzekę ludzi, góry darów i ferwor, natychmiast włączyłam się w wir wydawania pakietów humanitarnych.
Byłam jedną z pierwszych osób w biurze OSK, od których uchodźczynie usłyszały płynny, swój ukraiński. Miały poczucie, że wpadają w ramiona ludzi bardzo im bliskich. Każda kolejna rozmowa, każdy kolejny uścisk, objęcie, powodowały we mnie takie poruszenie, że przeżyłam moment krytyczny.
Opowieść dziewczyny z Kijowa o ucieczce z płonącego, zbombardowanego budynku. Tam został jej brat, nie wiedziała, co z nim. Zagubienie starszego mężczyzny, który nie śmiał poprosić o środki higieniczne dla chorej żony. Wielodzietną rodzinę bez dachu nad głową. W pewnej chwili musiałam wyjść do innego pokoju, wtulić głowę w kolana i wypłakać. Piekła mnie cała skóra. Obok mnie były moje strajkowe siostry, tuliły. Widziały – i wiedziały, co dla mnie znaczy zetknięcie z tragedią moich rodaczek.
I co wtedy?
To są momenty, po których człowiek wstaje i zbiera się w sobie. Musi być świadomy tego, co się z nim dzieje. Trzeba dać sobie czas, trzeba wyznaczyć granice współodczuwania, by mieć dalej siłę nieść pomoc – by być skuteczną.
Po pobycie w Warszawie i bliskim spotkaniu z uchodźcami i uchodźczyniami wymyśliłam sobie własny sposób na niesienie pomocy uchodźczyniom. Taki, który pomógł mi się odbudować. Mianowicie byłam w kontakcie telefonicznym z osobami, które przekraczały granicę niedaleko Przemyśla. Asekurowałam je do punktów, z których miały być odebrane.
Przez całą noc siedziałam z telefonem przy uchu, pilotując dziewczynę, która jechała z córeczką przez Kraków do Wrocławia i która była w tak ciężkim szoku, że nie wiedziała, co się z nią dzieje, gdzie jest. Towarzyszyłam jej aż do momentu, kiedy wysiadła we Wrocławiu, gdzie moja przyjaciółka aktywistka Ania ją odebrała i przekazała w ręce osób, które dały jej dach nad głową.
Potem zaangażowałam się w działania już na miejscu, w moim mieście, czyli w Węgorzewie. To były m.in. spotkania integracyjne, nauka języka polskiego, zabawy z dziećmi, ale też towarzyszenie podczas wizyt u lekarzy czy tłumaczenie dokumentów.
Mam wrażenie, że wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że działacie też w taki sposób – że OSK to nie są tylko marsze i wystąpienia medialne. Ja na przykład nie wiedziałam, że byłyście aktywne również na granicy z Białorusią.
Rzeczywiście działalność Strajku Kobiet kojarzy się głównie z protestami i akcjami na ulicach, a tymczasem jest też, a raczej przede wszystkim, codzienna mrówcza praca, w tym – wspieranie innych ruchów.
Pomoc uchodźcom – a ściślej aktywistkom i aktywistom ich wspierających – na granicy polsko-białoruskiej to było moje, nasze kolejne graniczne przeżycie. Nasze, czyli strajkowiczek, które w sierpniu 2021 roku były w Usnarzu. To była ogromna lekcja mądrego, dojrzałego aktywizmu. Takiego, kiedy łączą się różne grupy i szanują swoje kompetencje.
Gdy dowiedziałyśmy się, że ludzie potrzebują pomocy i są przetrzymywani w pasie przygranicznym, wiedziałyśmy, że będziemy działać, ale też, że ta przestrzeń, przestrzeń uchodźcza, nie jest naszą specjalnością. Byłyśmy też świadome, że na miejscu są osoby, które kryzysami uchodźczymi zajmują się od wielu lat i są w tym ekspertkami i ekspertami.
Skontaktowałyśmy się z Fundacją Ocalenie (Grupa Granica dopiero się zawiązywała), której powiedziałyśmy, że mamy zasoby – ludzi do pracy, sprzęt, trochę pieniędzy. Oddałyśmy się do ich dyspozycji.
Ja jako osoba odpowiedzialna za komunikację Strajku Kobiet, zaoferowałam nagłaśnianie ich działań na naszych kanałach. Zaoferowałyśmy profesjonalną pomoc psychologiczną, zorganizowałyśmy linię informacji telefonicznej (oni wtedy mieli trudny moment, byli bombardowani pytaniami z całej Polski).
Zorganizowałyśmy też dostarczenie przenośnych toalet, zawiozłyśmy namiot, karimaty, podgrzewacze, kuchenkę, folie termiczne, żywność, naczynia. Wszystko to, co mogło im jak najbardziej ułatwić ich ważne, wprost bezcenne działanie na granicy. Natomiast do dzisiaj nie potrafię mówić spokojnie i neutralnie o tym, co tam się wydarzyło.
Co masz na myśli?
Widziałam grupkę uchodźców. Modlili się za dużym samochodem Straży Granicznej, którym usilnie starano się ich zakryć. Widziałam ludzi, którzy są spragnieni i nabierają wodę z kałuży, widziałam, że w tym samym czasie, obok, strażnicy graniczni pili wodę z butelek, a jej resztki wylewali na ziemię.
Stałam z innymi oko w oko przed szpalerem policjantów, który im więcej przybywało osób do pomocy, tym bardziej zwiększał dystans do miejsca, w którym przebywała grupa uchodźców. Wszystko po to, by nas do nich nie dopuścić.
To był początek kryzysu. Wtedy nawet nam się nie śniło, że dożyjemy takich dni i momentów, kiedy ktoś będzie przerzucał przez zasieki ciężarną kobietę, kiedy ktoś ze śmiechem będzie nagrywał człowieka rozpaczliwie próbującego przedostać się na drugą stronę, kiedy ktoś będzie przeganiał za płot mężczyznę, który ma przeżarte gangreną nogi i nie jest w stanie nawet się podnieść.
Nie śnił nam się jeszcze wtedy płot ani stan wyjątkowy, ani kolejne śmierci w podlaskich lasach, ani ośrodki dla cudzoziemców jak więzienia, ani dzisiejszych 9,5 tysiąca wywózek na europejskich granicach policzonych i odnotowanych przez badaczy i badaczki Protecting Rights at Borders.
To nieludzkie, ale jest na to przyzwolenie…
Jest to nieludzkie, a nawet zbrodnicze. Moim zdaniem to ludobójstwo. Jestem wściekła, rozżalona i załamana, bo to, o czym mówię, jest efektem bezsilności, niewydolności i jakiegoś cynizmu, który ogarnął całą Europę. Polska nie pomoże uchodźcom na granicy polsko-białoruskiej bez międzynarodowego wsparcia. Zwłaszcza że to, co dzieje się na granicy, to tylko wycinek całego nieszczęścia, dramatu, który dotyka ludzi ratujących się przed wojnami i krwawymi reżimami w swoich państwach.
Ale z drugiej strony Polska nie robi nic, żeby dobijać się o wsparcie instytucji międzynarodowych. Wręcz przeciwnie. Polska pisowska wspiera faszystów, dzieli ludzi, karmi ksenofobię, próbuje tym kupić sobie głosy wyborcze. Wracamy do handlowania ludzkim życiem.
Tylko że ludzi karmi się przekazem, że to wszystko dla naszego dobra, że tam na granicy są jakieś hordy, które na pewno chcą nas skrzywdzić.
Mając przed oczami to, co dzieje się na granicy polsko-białoruskiej, i słysząc wypowiedzi ludzi, którzy powtarzają – z obrzydliwą nienawiścią do uchodźczyń i uchodźców – że wszystko to jest dla naszego bezpieczeństwa i dobra, widzimy potęgę propagandy. To bardzo niebezpieczne, bo niezwykle skuteczne narzędzie.
Pamiętajmy słowa Mariana Turskiego: „Auschwitz nie spadło z nieba”. To się dzieje tu i teraz. Czy winni kiedyś staną przed niezawisłym sądem? Czy ktoś ich z tego rozliczy? Nie wiem. Ale w moim wewnętrznym moralnym osądzie winę za to ponoszą konkretne osoby. Kamiński, Morawiecki, Duda, Wąsik, Błaszczak, Ziobro, Kaczyński, Romanowski… To są konkretne osoby.
Czym jeszcze zajmujecie się na co dzień?
Ogólnopolski Strajk Kobiet jest ruchem kobiet, bojowniczek o prawa człowieka i praworządność, świadomych obywatelek, które przeciwstawiają się opresyjnemu systemowi – i pomagają sobie wzajemnie. Ten ruch wspiera fundacja Ogólnopolski Strajk Kobiet. Jest nas dużo, działamy w całej Polsce. Uruchamiamy i realizujemy projekty, które niosą pomoc kobietom, dziewczynom w różnych obszarach.
Przede wszystkim chciałabym powiedzieć o projekcie „Koleżanki Sąsiadki”, którego autorką jest Agnieszka Czerederecka. Agnieszka jest aktywistką warszawskiego Strajku Kobiet, jest też w zarządzie fundacji. „Koleżanki Sąsiadki” to ogólnopolska sieć wsparcia kobiet i osób, które borykają się z przemocą, z wszelkimi jej rodzajami. Pomagamy wszystkim, które i którzy tkwią w pułapce agresji. Jesteśmy sobie potrzebne tu, w państwie faszystowskim, państwie, które nienawidzi kobiet, a hołubi przemocowców. Od dziesiątków lat nie zmieniono definicji gwałtu, co chwilę straszy się nas wypowiedzeniem Konwencji Stambulskiej.
Uznałyśmy, że jest nas tyle i jesteśmy tak rozpoznawalne w naszych środowiskach, tak empatyczne i tak celnie rozpoznajemy ludzką krzywdę, że jesteśmy gotowe i nadajemy się do tego, żeby wspierać nasze siostry w codziennych, dramatycznych sytuacjach. Uznałyśmy, że stanowimy tkankę, która może wesprzeć niewydolny, często niekompetentny system.
Agnieszka Czerederecka pomyślała, że skoro chcemy i potrafimy nieść pomoc, to musimy uczyć się robić to, jak najbardziej profesjonalnie i skutecznie. Dlatego szkolenia w projekcie „Koleżanki Sąsiadki” prowadzą psycholożki, coucherki, terapeutki, pracownice socjalne. Teraz kiedy rozmawiamy, „Koleżanki Sąsiadki” właśnie ruszyły z zajęciami w trzeciej edycji, inauguracyjne spotkanie odbyło się 30 września.
Kolejnym projektem, o którym chcę powiedzieć, są „Zorientowani na Rodzinę”. Ta kampania to kolejny duży rozdział naszej działalności. Wspieramy tęczowe rodziny, walcząc o pełnię ich praw, a co za tym idzie – przede wszystkim – o pełnię praw dzieci wychowywanych w tych rodzinach. Edukujemy, pokazujemy codzienne, pełne miłości, zwyczajne życie rodzin LGBT+, zbieramy podpisy pod żądaniem do parlamentarzystek i parlamentarzystów. Chcemy zmienić prawo, żeby umożliwić równy start i dać równe prawa wszystkim rodzinom.
Tęczowe rodziny – partnerzy i partnerki – w tej chwili nie mogą dziedziczyć spadków, nie mogą adoptować dzieci. Dyskryminacja dotyka wielu grup społecznych, ale osoby LGBTQ+ są jedną z najbardziej nękanych i upokarzanych.
Prowadzimy też projekt, który nazywa się „TransVoice” i jest dedykowany kobietom transpłciowym. Wykorzystywana jest w nim innowacyjna metoda emisji głosu, by stał się on wyższy. To bardzo ciekawy projekt, nie wiem, czy nie jedyny taki w Polsce.
O wspieraniu uchodźczyń z Ukrainy i walczących na froncie już mówiłam. W całej Polsce prowadzimy punkty pomocowe, choć oczywiście już nie w takiej liczbie, jak wcześniej. Współpracujemy również z wolontariuszami i wolontariuszkami w Ukrainie. Prowadzimy zbiórkę na apteczki taktyczne czy pakiety humanitarne, z którymi docieramy do pierwszych linii frontu. Docieramy do szkół, do szpitali, do miejsc niosących pomoc. To my uruchomiłyśmy jedną z pierwszych dostaw pomocy humanitarnej do zbombardowanej w pierwszych tygodniach wojny Buczy.
Na co dzień w Polsce, jak już wspominałam, pomagamy w tłumaczeniu dokumentów, w załatwianiu spraw urzędowych. Towarzyszymy dziewczynom w czasie wizyt u lekarzy, co jest szczególnie istotne, kiedy trafiają do nas osoby z diagnozami. Brałam udział w wizycie u ginekologa osoby, która rozpoczęła z sukcesem leczenia nowotworu macicy. Przyjechała do Polski ze skierowaniem na kolejne kontrolne badanie. Po przyjeździe była nieco zagubiona, nieśmiała, sprawa wyszła przypadkiem w rozmowie. Po odebraniu wyników już tu, w Polsce, w Giżycku, miałam zaszczyt przekazać jej dobrą nowinę, że wszystko jest ok.
Często jesteście jedyną deską ratunku?
Często. Zderzamy się z niewydolnym i strasznym systemem, który nie dał tak naprawdę żadnej pomocy uchodźczyniom i uchodźcom, poza tym, że stworzył jakieś ramy prawne i porozrzucał te osoby w różne miejsca. Miejsca, które są totalnie nieprzemyślane i które czasem wręcz powodują wtórną traumę.
Zetknęłam się z tym w Węgorzewie, które jest niewielką mieściną na Mazurach, otoczoną wioseczkami i osadami popegeerowskimi. W takie miejsca zostały wysłane osoby, które wcześniej mieszkały w wielkich aglomeracjach w Ukrainie. Tutaj nie zapewniono im ani pracy, ani wsparcia psychologicznego.
Przykład?
Byłam w osadzie popegeerowskiej, gdzie są dwa bloki w środku pola. Tam mieszkała nastolatka z Kijowa, dziewczyna z głęboką depresją. Jej rodzice nie wiedzieli, gdzie szukać pomocy, poprosili mnie o rozmowę z córką. Sasza nie miała ze sobą dokumentacji ani swoich lekarstw. Uciekali przed czołgami. Chodziła po polu w tę i we w tę, żeby się wyciszyć, ale niedaleko jest poligon, gdzie trwały ćwiczenia. Za każdym razem, kiedy słyszała strzały, dostawała ataku paniki. Wrócili do Kijowa.
Wrócę do pytania o działania OSK, bo chyba warto też wymienić projekt „Szkoła Przyjazna Miesiączce”.
Inspirujemy szkoły do instalowania w toaletach różowych skrzyneczek. Za tym idą też działania edukacyjne, które mają na celu obalenie wszystkich stygmatyzujących mitów związanych z menstruacją.
Może wydaje się to drobiazgiem, ale tak naprawdę dyskryminacja osób menstruujących to duży problem. Szczególnie wyczulone na niego są osoby takie jak ja. Mam 53 lata, więc pamiętam czasy komuny i ubóstwa menstruacyjnego, kiedy podpaska była czymś ekskluzywnym. Rozumiem, jak sytuacja, kiedy nie stać cię na nią, może być upokarzająca dla młodej, dojrzewającej osoby.
Naszym dość istotnym działaniem jest też „Psychoalert” oraz współpraca z kolektywem antyrepresyjnym „Szpila”. To profesjonalne wsparcie psychologiczne i prawne, udzielane wszystkim osobom, które są ścigane i szykanowane przez system za aktywizm. To, co robimy, mocno odbija się na psychice. PTSD po demonstracjach – tak, to się dzieje w Polsce 2016-2023.
Wspomniałaś o sprawach sądowych zakładanych aktywistkom i aktywistom. Domyślam się, że ich też nie brakuje.
Jest ich mnóstwo. Niektóre ciągną się do dzisiaj. Są mnożone, wszczynane tylko po to, by zastraszyć, przeczołgać, osłabić. Nie dalej jak tydzień temu dowiedziałam się o tym, że wyrokiem obwiniającym – za użycie „j***ć PiS” – skończyła się sprawa Julii, aktywistki z Gdańska.
Ja też miałam mnóstwo spraw. M.in. po akcji „Kolejka po wolność”, gdzie trzymałam karton z napisem „Odpierdolcie się od mojego ciała”. Dostałam fantastyczne uzasadnienie do umorzenia sprawy od sędzi, która napisała o wolności wyrażania poglądów, o prawie do komentowania szczególnej sytuacji politycznej. Dlatego mogłam moim uzasadnieniem wesprzeć koleżankę z Trójmiasta.
Musisz mieć w sobie dużo odwagi. To istotne zwłaszcza w małej miejscowości?
Organizowałyśmy mnóstwo akcji, happeningów, protestów – były blokady uliczne, obrona niezawisłych sądów, śpiący do południa 13 grudnia Kaczyński na głównej ulicy Węgorzewa, błyskawice na chodniku pod komendą policji, buciki na ogrodzeniach parafii, kontry dla „obrońców życia”, marsz entów białowieskich, oblepione biuro PiS i megafony pod pocztą.
To w małej miejscowości, owszem, jest dużym wyzwaniem. O ile w wielotysięcznych miastach ludzie już się przyzwyczaili i nauczyli, że jest taka forma obywatelskiej aktywności, jak protest, jak demonstracja, o tyle w małych miejscowościach cały czas jest to coś nowego. Protest Strajku Kobiet był pierwszym ulicznym protestem w Węgorzewie.
Tak, to wymaga odwagi, determinacji, stanowczości, odporności na reakcje znajomych, sąsiadów, rodziny. Ale aktywizm na prowincji wywołuje nie tylko szok. Przysparza też sojuszniczek i przyjaciół, dla wielu też jest sygnałem: strajkowiczce można zaufać. To wielka wartość dodana.
I na szczęście, nie byłam w tym sama, jak niektóre aktywistki w innych małych miasteczkach. Były ze mną Dziewuchy Węgorzewo, zawsze była ze mną Eliza Brzozowska-Płońska, pierwsza strajkowiczka w Węgorzewie, inicjatorka większości naszych akcji.
Z czym, z jakimi problemami, tragediami, przychodzą do Strajku Kobiet osoby, które potrzebują wsparcia? Co jest dziś największym problemem?
Tej kwestii nie da się przedstawić w pigułce. Tego jest ogrom. Można by było o tym napisać o tym epopeję. Zacznę od zakazu aborcji. To są dramaty kobiet, które chciałyby decydować o sobie, które chciałyby być zdrowe i nie bać się o życie. To są dramaty kobiet, które szukają u nas ratunku, bo chcą przerwać niechcianą lub zagrażającą życiu ciążę. Kierujemy je do aborcyjnych kolektywów pomocowych.
To są dramaty kobiet, które doświadczają przemocy, ale też tych, które przeżyły gwałt. Nawet nie śmiem sobie próbować wyobrażać, co czują, kiedy stoją przed sądem posługującym się przestarzałym prawem, operującym pojęciami sprzed stu lat – patrz: definicja gwałtu – bo taki jest Kodeks karny w Polsce.
Nie do przecenienia jest to, co robi nasza strajkowa siostra ze Słupska, mec. Danuta Wawrowska. Projekt zmiany kk jej autorstwa czeka w Sejmie na procedowanie, a ja czekam na wygraną Dany w tych wyborach. Według propozycji mec. Wawrowskiej definicja gwałtu opiera się na braku zgody. Nie powiedziała głośno „tak” – zgwałciłeś! I tak powinno być! A jak jest teraz? Nie oprawca musi udowodnić swoją niewinność, tylko osoba, która przeżyła tak drastyczną formę przemocy, musi udowodnić własną krzywdę!
To jest potworne prawo. Nie myli się w najmniejszym stopniu, nie koloryzuje prof. Monika Płatek, kiedy mówi, że Polska się putinizuje. Może wydaje się to przejaskrawionym porównaniem, ale Polska 1:1 stosuje te same metody zniewalania obywatelek i obywateli, co putinowska Rosja.
Wszystko, o czym mówisz, nie brzmi, ujmując to dyplomatycznie, najweselej. Czy jednak coś się zmienia w naszym kraju?
Oczywiście, że się zmienia. Przy czym musimy być bardzo pokorne wobec rytmu historii walki o prawa – dwa kroki do przodu, krok do tyłu. Jednak ludzie zaczynają uważać na słowa. Gryzą się w język. Stygmatyzowanie osób LGBTQ+ jest mocno passé. Wracają feminatywy. Feminizm jest modny i ważny. Aspekt edukacyjny jest niesamowitą wartością dodaną wszystkich naszych działań. Może nie tak szybko zmienią się poglądy polityczne, światopogląd, ale ludzie się uczą.
A teraz twarde dane. Aborcja przestała być tematem tabu, wreszcie nazywa się ją zabiegiem medycznym. O aborcji się pisze, debatuje, padają polityczne deklaracje. W 2021 roku PE uznał aborcję za prawo człowieka. W grudniu w 2021 roku w Polsce Sejm odrzucił projekt całkowitego zakazu aborcji, który miał ją traktować jak zabójstwo.
Parlamentarzystki i parlamentarzyści wiedzieli, że nie mogą tego przyjąć, bo musieliby się zmierzyć z taką falą protestu, która by ich zmiotła z powierzchni ziemi.
I najważniejsze. Poparcie społeczne dla legalizacji prawa do aborcji: gdy zaczynałyśmy protestować na ulicach, wynosiło ono 37 proc., to było w 2016 roku, a dziś, w 2023 roku, wynosi 70 proc. To jest to, co wypracowały ruchy takie jak Strajk Kobiet i wszystkie, które do Strajku dołączyły.
Do zmiany prawa aborcyjnego potrzebna jest jeszcze, nazwijmy to, dobra wola ekipy rządzącej. O tę może być nie tak łatwo…
Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że trzeba będzie złożyć jeszcze sporo projektów ustaw.
A jeśli PiS utrzyma się u władzy?
Jeśli nie wygra teraz opozycja, tylko PiS, a jest to bardzo realne, to przed nami kolejne projekty legalizujące aborcję, które będziemy składać z uporem maniaczek. Pod projektem „Legalna aborcja. Bez kompromisów” w 2022 roku podpisało się ponad 200 tys. osób. Ten projekt był kamieniem milowym w naszym ruchu, ponieważ w Sejmie odbyła się debata. Debata, która w zasadzie była rozmową o tym, kiedy, a nie – czy.
Przypominam, że Sejm – ten Sejm, z większością Zjednoczonej Prawicy – w tym roku odrzucił też chory projekt Kai Godek, który zakładał karanie za informowanie o tym, gdzie i jak można dokonać aborcji. To wszystko – to efekty naszych działań. Mamy do czynienia z dużym przeciwnikiem, który jest zdeterminowany, ale który jednocześnie jest skazany na porażkę. Jestem tego pewna bez względu na to, jaki będzie wynik tych wyborów.
Ale jeśli PiS wygra, przed nami kolejne bardzo trudne 4 lata?
Liczymy się ze wszystkim. To nie są równe wybory. PiS ma media, Kościół, aparat państwowy. A jednak to my wygrywamy siłą, solidarnością, cierpliwością, wytrwałością. Wiemy, że aborcja była, jest i będzie. I to ona była – i jest dla nas najważniejsza 15 października 2023 r. #GłosujZaAborcją – właśnie trwa nasza kampania pod tym hasłem.
Czujesz, że to, co robisz, ma sens?
Gdyby to nie miało sensu, dawno by mnie nie było tu, gdzie jestem. Moja energia jest dla mnie bezcenna, więc jej nie marnuję. Jeśli coś robię, to znaczy, że ma to dla mnie sens. Jestem świadoma, że za mojego życia może nie wydarzyć się wielka rewolucja, zrównanie praw wszystkich ludzi. Ale jestem ważnym ogniwem w tym procesie.
I jeszcze coś. Strajk to poczucie, że nie jestem sama. Mam cudowne siostry aktywistyczne, mądre i niezawodne, w całej Polsce i za jej granicami, od mazurskich Rudziszek, podszczecińskiej Rurzycy, podlaskich Zajęczników, a przez Iławę, Wrocław, Lublin po Alghero i Londyn. Są nas tysiące, myślimy i czujemy podobnie. Czuję się najbogatszą kobietą świata.
Idziesz na wybory, bo…?
Gdybym nie brała udziału w wyborach, byłoby to jednoznaczne z tym, że uznałabym, że mój głos jest nieważny, że to, co mam do powiedzenia na temat świata, w jakim żyję, jest nieistotne. Dlatego właśnie idę na wybory. Nie wyobrażam sobie, żeby moim głosem zarządzał ktoś inny. A przede wszystkim idę po legalną aborcję, wiadomo.
Rozmawiała Aneta Olender